KLASYK – Jak pozbyłam się trądziku?

Cześć! Dzisiaj merytorycznie i rzeczowo. Jeśli zaczynasz czytać tego posta, to najprawdpodobniej ten problem zwany roboczo „trądzikiem” Ciebie dotyczy. Używam cudzysłowu, bo ponoć nie każde, nawet najbardziej upierdliwe zmiany, to trądzik. Pamiętaj jednak, że opisuję tu jedynie swoje doświadczenie, a nie podaję gotowej recepty na piękną skórę. Wydaje mi się jednak, że, może moje metody skłonią Cię do myślenia, a może nawet działania. Co masz do stracenia, skoro ładna, gładka skóra to jedynie piękne wspomnienie?

Baśń o gładzi

Dawno, dawno temu, była sobie skóra idealna. Dojrzewanie ją oszczędziło zupełnie. Z rzetelną pielęgnacją była na bakier – może dlatego, że jej właścicielka miała naście, później 20 lat, może dlatego, że nie widziała potrzeby, w każdym razie na pewno nie myślała, że kiedyś stan ten może ulec zmianie.

skóraa
Zdjęcie mizernej jakości, ale nie mam na nim ani grama podkładu. Bronzer i owszem. Gdybym wiedziała wtedy, że za rok, dwa zaczną mi się takie problemy, zrobiłabym całą sesje upamiętniającą moją skórę. A tak – jest tylko rozpikselowane zdjęcie z wakacji

Lata leciały, a skóra wciąż piękna. W pewnym momencie zaczęła się kuracja hormonalna (zupełnie niezwiązana rzecz jasna ze stanem skóry). Młodą buźkę gdzieś tam doszły słuchy, że po tabletkach można być brzydkim 😉 Ale ponownie skórze się upiekło.
W wieku 23 lat właścicielkę zaczęły męczyć bóle głowy. Świdrujące i niepokojące. Pan doktor powiedział: tabletki zmienić, a póżniej tabletki odstawić.
Baśń trwała około 4 lata.

Brzydko, gorzej, okropnie.

Tu skończmy bajkową narrację, bo zaczeło robić się brzydko. Najpierw sporadycznie po jednej bolesnej kroście – a to na czole (i to na środku), a to na policzkach, a to na żuchwie. Oczywiście trzeba było „problem” usunąć i to najlepiej domowymi spodobami (domowymi=niezbyt mądrymi).
Problem zamiast znikać, zaczął się powielać. Bolał jak cholera, a później nawet gdy się goił, to zostawiał ciemne plamy, które zostawały na długie tygodnie – mam śniadą karnację. Bolesne grudy tkwiły głęboko pod skórą i w zależności mnóstwa czynników raz było lepiej, a raz dramatycznie. Problem w tym, że czynniki były nie do odnalezienia.
Z racji zainteresowań oraz hmm zawodu, nie było dla mnie dużym problemem zakrywanie wszystkiego ciężkimi podkładami. Studio Fix MACa oraz inne specyfiki szły jak woda. Zrozumiałam wtedy zasadność zdanie, że „bez makijażu to nawet po bułki nie wychodzę”.

Tu miał być przełom…

Tej wiosny znalazłam swoje stare zdjęcia, na widok których zachciało mi się becze, bo tak bardzo różniły się od teraźniejszości. Stwierdziłam, że muszę znaleźć dobrego dermatologa.  Dermatologa znalazłam, ale za stówę zostawioną na konsultacjach usłyszałam zza biurka:
– HORMONY..
Pytam więc: Jakie hormony mam sobie zbadać?
Dermatolog: „No wie pani…. wszystkie te…. ginekologiczne…. zapiszę pani tabletki antykoncepcyjne *zaczyna wypisywać recepty*”
Nie chcę tabletek! Nie mogę ich brać, bo u neurologów ląduję.
Hmmm no tak. To może jakiś antybiotyk?
Podziękowałam, wyszłam i poczułam się zbagatelizowana i okradziona XD ze 100zł. Naiwnie liczyłam, że ktoś chociaż obejrzy to dokładnie, lub pobierze wymaz. Nope. Tylko porada zza biurka.

… a przełom był tu:

Logika podpowiadała mi, że musi być jakiś czynnik, który wywołuje wściekłe stany na mojej skórze, ale nie miałam pojęcia jak do tej przyczyny dotrzeć. Prawdę mówiąc liczyłam na to, że lekarz dermatolog w prywatnej klinice mi powie jak to zrobić. Próbowałam życia bez czekolady, bez laktozy, bez makijażu. Wszystkie opcje były smutne i bezskuteczne. (najgorsza bez czekolady)

Maj 2018, praca przy Europejskim Kongresie Gospodarczym w charakterze wizażysty. Płacone za „standby”, nie za makijaż. Makijaży przez 3 dni niewiele, czekania na robotę mnóstwo, a jeszcze więcej wypitej dla zabicia czasu kawy z mlekiem – wlewałam w siebie jakieś 4 kubki dziennie. Po tych kilku dniach wysypało mnie ze zdwojoną siłą. Olśniło mnie – DŻIZAS MLEKO, CZYLI NABIAŁ. Pomyślałam, że nie mam nic do stracenia – odstawiłam wszystko – jogurty, serki, twarożki, bitą śmietanę. Nagle okazało się, że nie mam co jeść! Bo moje życie nabiałem płynęło. Musiałam polubić mleko sojowe do kawy (musiałam to dobre słowo). Dwa miesiące bez białych pyszności zaowocowało uspokojeniem się cery, ale rzecz jasna problem nie zniknął całkowicie, bo mnóstwo zła czaiło się głęboko pod skórą. Trochę mi ulżyło, że wiedziałam, co jest nie tak, ale nie do końca wiedziałam jak zabrać się za usunięcie wszystkiego co szpeci.

Los chciał, że trafiłam do studia beauty, w którym do teraz podnajmuję część na swoją działalność. Od słowa do słowa – „Aniu, myślę, że infuzja tlenowa Ci pomoże”. – powiedziała Dominika wtłaczając serum o antybakteryjnych właściwościach tlenem pod wysokim ciśnieniem z czegoś, co wygląda jak wiertło dentystyczne, a jest pistoletem (fuck logic). Zupełnie bezboleśnie, bezinwazyjnie, przyjemnie i bez właściwie żadnych obostrzeń. Ponoć to nawet jeden z nielicznych zabiegów, który można wykonywać w ciąży.
Dzień później byłam już na wakacjach w Chorwacji. Obudziłam się rano i myślałam, że słonko mi przygrzało, że może kac, że może ślepnę, ale mnóstwo bolesnych wciąż grudek pod skórą zniknęło, plamki się rozjaśniły. Z każdym dniem, skóra sama zaczęła się trochę „doczyszczać”, czyli to, co było za duże by się uspokoić po prostu wyłaziło na wierzch i już nie wrociło. Wróciłam za to ja – z wakacji, i mówiąc „SHUT UP AND TAKE MY MONEY” kupiłam całą serię z infuzją tlenową i połączyłam ją ze sporadyczną mikrodermabrazją i peelingami kawitacyjnymi. Cała seria chyba 6 zabiegów kosztowała mnie niespełna 600zł. Naprawdę zajebista cena. Cały czas trzymałam się diety bez nabiału, a gdy tylko robiłam jakieś odstępstwo, od razu odbywałam za to karę.

leze
Happiness is… gdy twoja skóra dostanie się w dobre ręce 😀

Było jeszcze kilka „wspomagaczy” walki z niedoskonałościami.

  • Wspomagacz nr. 1 – NIE DŁUBIĘ przy twarzy. Jestem sknerusem – szkoda było mi wydanych pieniędzy na zabiegi, by niszczyć ten efekt.
  • Wspomagacz nr. 2 – maść ichtiolowa –  gdy czułam, że coś robi się głęboko pod skórą nakładałam na kilka godzin grubą warstwę tego specyfiku. Nie mam pojęcia, jak w mądry sposób Wam to wyjaśnić, ale ta maść wyciąga te całe wstrętne rzeczy na zewnątrz, a ja nie musiałam robić sobie blizn i siniaków pakując w to łapska.
  • Wspomagacz nr. 3 – maść cynkowa – to, co wyszło, później chciałam wysuszyć. Najlepiej działała nakłądana na noc.
  • Wspomagacz nr. 4 – na  powierzchowne zmiany, albo skórę po manualnym oczyszczaniu (tak, zapomniałam dodać, że gdy coś zalegało głęboko pod skórą w ruch szła igła, ale oczywiście operowana przez specjalistkę) TRIBIOTIC.
  • Wspomagacz nr. 5 – wszystkie parabenowe, parafinowe, sztucznie perfumowane, silikonowe „kremy” poszły do kąta, a w ich miejsce pielęgnacja naturalna – SYLVECO, VIANEK, oleje. Nie mam pojęcia, czy to pomogło, ale mam wrażenie, że na pewno nie zaszkodziło. PSST! Polska, naturalna pielęgnacja jest tańsza niż „fancy” skincare bajery z Sephory.
  • Wspomagacz nr. 6 – od kwietnia mniej więcej do października nie używałam podkładu. Nawet, jeśli zmian na skórze było więcej, zakrywałam je punktowo.

    przedpo
    Po lewej – luty 2018, po prawej październik 2018.

Dzisiaj, jeśli tylko sama nie popełnię jakiegoś skórnego odstępstwa – płatki z mleczkiem, zbyt dobre światło w łazience (dłubanie), niedospanie, zapchanie jakimś ciężkim coverem – cieszę się piękną skórą.
Infuzję raz na miesiąc staram się wykonywać. Sporadycznie łączę ją z manualnym oczyszczaniem, mikrodermabrazją. Nie chadzam do dermatologów. Nie biorę hormonów.

skóra
I woke up like this. Serio serio. Instagram: @karbowniczekadamczyk

Boję się powiedzieć, że baśń wróciła na dobre tory, ale zbieram sporo komplementów za skórę. Nie ma lepszego uczucia, niż pewność siebie na codzień nieskrywana za ELDW.

Pozdrowienia dla wszystkich skór!
Ania

5 myśli w temacie “KLASYK – Jak pozbyłam się trądziku?

Add yours

    1. Story of my life. Mleko sojowe do kawy, ser żółty tylko długo dojrzewający (taki zauważyłam nie szkodzi), niestety jogurty, twarożki out i zamiast tego jem więcej jajek, zamiast śmietany w sosie śmietanka kokosowa. Dasz rade 😉

      Polubienie

  1. Hm… mam jakiś taki trądzik w wieku prawie 30 lat ale mam też pełno, masę wągrów – tych czarnych cholerstw. Chcę iść Twoimi krokami. Moje pytanie: jakim cudem za 6 infuzji zapłaciłaś około 600 złotych?! Patrzę na cenniki i infucje tlenowe są za 200 zł … Nie, nie mieszkam w Warszawie a w Bielsku..

    Polubienie

    1. Zapłaciłam tyle, ponieważ załapałam się na otwarcie salonu i fajną promkę na serię zabiegów 🙂 ogólnie najlepiej pytać od razu o serię i rabat. No i najfajniej łączyć to z jakimś peelingiem

      Polubienie

Dodaj odpowiedź do Ania Karbowniczek-Adamczyk Anuluj pisanie odpowiedzi

Create a website or blog at WordPress.com

Up ↑